środa, 2 kwietnia 2014

Jak to z prądem było...

Dzisiaj zamiast zdjęć z placu - trochę opowieści o walce z Urzędem Energetycznym. Działania tego molocha są typowym przykładem biurokracji i wiecznego utrudniania ludziom tak prozaicznej czynności, jak podłączenie do sieci elektrycznej.

Ale po kolei.
  1. W grudniu 2012 roku wystąpiliśmy do Urzędu Energetycznego, potocznie zwanego PGE, o udzielenie nam warunków przyłączenia do sieci elektrycznej. W momencie składania wniosku, pan urzędnik zaproponował, aby przy okazji złożyć wniosek o sporządzenie projektu umowy o przyłączenie do sieci dystrybucyjnej. Była to pierwsza wizyta w Urzędzie.
    Na wniosek (z  projektem umowy) czekaliśmy 30 dni.

  2. Z powodu przeciągającego się braku decyzji o warunkach zabudowy, a potem na skutek działań związanych z projektem domu i uzyskaniem pozwolenia na budowę, nie podpisaliśmy na czas tego projektu umowy. W związku z tym projekt stracił ważność. Mając tego świadomość udaliśmy się pod koniec 2013 roku ponownie do PGE, aby uzyskać ponowny projekt umowy o przyłączenie do sieci elektrycznej. Była to druga wizyta w Urzędzie.
    Na projekt umowy czekaliśmy cierpliwie 30 dni. Jednak po tym czasie projekt umowy do nas nie dotarł. W związku z tym byliśmy w PGE po raz trzeci. Okazało się, że urzędnik położył nasze pisemko na innej kupce. Zatem musieliśmy poczekać dodatkowo około tygodnia, i "już" mieliśmy projekt umowy.

  3. Czwarta wizyta w PGE była związana ze złożeniem podpisanego przez nas projektu umowy. Żeby ktoś ważny z Urzędu też się podpisał na tej umowie.
    Oczywiście na podpis urzędnika z PGE trzeba... poczekać. I kolejne 30 dni minęło. W ten sposób zrobiła nam się końcówka marca.

  4. Po tych 30 dniach dotarła do nas umowa podpisana przez pana, który wcześniej tę umowę przygotował (jakby nie mógł jej podpisać wcześniej, kiedy ją do nas wysyłał za pierwszym razem. No ale Urząd to Urząd...). W związku z tym trzeba było zapłacić za podłączenie (można było przelewem :-) ), i z tym potwierdzeniem przelewu przyjść znowu - po raz piąty - do tego samego okienka. Po co? Po to, żeby złożyć wniosek. Tym razem o jakiś bzdurny certyfikat. Na który mamy czekać 7 dni.

  5. Z tym certyfikatem, który nam nie będzie na nic potrzebny, mamy przyjść do PGE po raz szósty, żeby złożyć go z kolejnym wnioskiem w pokoju obok. Po to, żeby łaskawie przyszedł elektryk z PGE, założył licznik, zaplombował wszystko to, co musi, i żeby od tej pory można było korzystać z prądu.

Mamy cichą nadzieję, że to będzie ostatnia wizyta w PGE przed założeniem licznika. Ale życie pokaże, czy się przypadkiem nie mylimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz